Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kiedy skończy się stan wojenny

Treść

W tym dniu, 13 grudnia, ciśnie się do głowy pytanie: kiedy naprawdę skończy się stan wojenny w Polsce? Wokół tej daty cisną się też do głowy wspomnienia i refleksje dotyczące tego nader smutnego okresu w naszej historii. Ne chodzi mi w tej chwili o ocenę samego faktu i ustalenie sprawców tej zbrodni przeciw Narodowi. To wszystko już zostało zrobione i podobno sami przestępcy są świadomi tego, jak ich oceniła historia, choć nic nie wskazuje na to, aby w nich dokonał się jakiś odruch sumienia, który pomógłby im wydostać się z przepaści kłamstwa i podłości i wrócić do życia godnego człowieka.
Jest to więc chyba jedno z najsmutniejszych następstw stanu wojennego - ta skamieniałość sumień, to wygaśnięcie wszelkich ludzkich odruchów serca, sprawiające, że człowiek redukuje się do roli manekina pozbawionego mózgu i serca, wykonującego machinalnie pewne wyuczone gesty, łącznie z odżywianiem i regularnym pobieraniem "zasłużonej" renty. Czyżby nie zależało im na życiu wiecznym? Czyżby nie zależało im przynajmniej na honorze i na tym, by zejść z tego świata z twarzą człowieka, który ma odwagę spojrzeć w oczy Narodowi? Jest to szczególnie trudna sytuacja sumień owych oprawców, ponieważ zbrodnia dokonana na Narodzie Polskim dokonała się w pełnej oprawie prawno-ideologicznej, stwarzającej doskonałe pozory "sprawiedliwości" opartej na "jedynie słusznej" filozofii historii, która dyktuje z nieubłaganą koniecznością podejmowanie pewnych decyzji dokładnie wbrew wszystkiemu, co kojarzy się z prawdą człowieczeństwa. Ta "historyczna konieczność" domagała się, by narody były niewolniczo uległe "przewodniej sile" wiodącej "lud pracujący" ku zwycięstwu rewolucji. Jest czymś zdumiewającym, jak tego rodzaju bezduszny i okrutny mit mógł opanować mózgi ludzi nawet wykształconych i głoszących pewne hasła zbliżone do zasad chrześcijańskiej sprawiedliwości. Ale już dawno stwierdzono, że największa bezbożność chowa się za pozorami najwyższej pobożności, a najtragiczniejszym zaprzeczeniem miłości jest namiętność, która jest do miłości najbardziej podobna (Pascal). Wiadomo przecież, że Chrystusa skazali żydzi z nadmiaru pobożności, a najbardziej krzywdzące człowieka grzechy dokonują się w imię "miłości". Dlatego największa niesprawiedliwość dokonuje się zawsze w imię jakiegoś prawa, które "przypadkowo" nie jest prawem Boga, lecz Jego zaciekłego przeciwnika.

Panowanie kłamstwa
Rewolucja bowiem opiera się na prawie dyktowanym przez szatana, choć skwapliwie powołuje się na pojęcia i kategorie spokrewnione z prawem Bożym, obiecując zaprowadzenie na ziemi tego ładu, którego rzekomo Pan Bóg nie był zdolny urzeczywistnić. Tę kłamliwą ideologię, przeciwną wszystkiemu, co Boskie i co ludzkie, wtłaczano w świadomość Polaków od 1945 roku przy pomocy wszelkich dostępnych środków nacisku, manipulacji, terroru, także przy pomocy przekupstwa obietnicą kariery i odpowiedniej sumy srebrników. Człowiek jest istotą słabą i dlatego wielu Polaków dało się wciągnąć do tej przestępczej i zdradzieckiej organizacji zwanej "partią", ponieważ partia głosiła, że "nie walczy z religią". Potem się okazało, że sumienie takiego "wierzącego" partyjnego zostało już tak dokładnie wyprane z elementów krytycznego myślenia, że taki partyjny już nie myślał, nie zastanawiał się nad tym, co dobre, a co złe, lecz tylko nasłuchiwał głosów idących z centrali. Stał się automatem do wykonywania brudnej roboty w Narodzie, dojrzewając do pełnej zdrady siebie, Boga i Narodu.
I takich ludzi złamanych lub okaleczonych moralnie wciąż mamy wielu w Narodzie, na różnych stanowiskach, na górze i na dole. Dzielą się oni w największym uproszczeniu na dwie grupy: na takich, którzy chcą w ciszy i spokoju doczekać żniwa swoich lat, starając się zakonspirować i nie narażać się na zarzuty ze strony tych, którzy mocno ucierpieli pod ich rządami. Druga grupa to ci, którzy posmakowali w rządzeniu państwem i nie mogą jakoś powrócić do normalnego życia: trzymają się przemocą i kurczowo pewnych ognisk finansowych, instytucji, takich czy innych formacji politycznych i usiłują nadal mieć per fas et nefas wpływ na życie Narodu i państwa. Podtrzymują swoje więzy partyjno-ideologiczne, bo to dla nich żyła złota, mniejsza o to, że złota skradzionego prawowitym właścicielom. Na wszelki sposób podtrzymują egzystencję swojej komunistycznej partii, choć dorabiają jej coraz to nową twarz, nową etykietkę i wbrew wszelkiej logice usiłują skojarzyć ideologię marksistowską z demokracją albo nawet z liberalizmem. Nie zawsze mają odwagę działać i występować we własnej osobie, ujawniając swoją właściwą tożsamość, choć nie wstydzą się przejmować władzy w kraju, który został okrutnie skrzywdzony przez ich organizację. Jest bowiem czymś bolesnym, że komuniści wychowali sobie sporą gromadę swoich popleczników, którzy na nich głosują i wspólnie bronią swoich brudnych interesów. Jaka partia, taki elektorat.
Ponieważ z biegiem czasu - i pod ciśnieniem historii - komunizm jako taki traci jednak stopniowo poparcie społeczeństwa, stąd wyznawcy socjalizmu (i rozwodnionej lewicy, niekiedy lewicy oświeconej lub odnowionej, sterowani nadal przez komunistów) organizują się w rzekomo nowe i niezależne partie "demokratyczne" lub dryfują na "platformach" bez steru (sumienia) i bez motoru (mądrości politycznej) i dają się ponosić falom napędzanym nieograniczoną żądzą władzy, posiadania i popularności międzynarodowej. Nie wiedzą, do jakiego portu zmierzają, poza tym, że zmierzają do "władzy". Jest to ta rzecz, która zdradza ich jako spokrewnionych z komunistami i która pozwala w końcu bezwstydnie (choć niekiedy z gestem nie całkiem wyhamowanego uczucia wstrętu) wchodzić z nimi w sojusz, bo w końcu to są "sami swoi": wciąż ci sami, którzy tyle lat wspólnie okłamują Polaków i bezwstydnie okradają Naród.

Partia komunistów - żywa kontynuacja stanu wojennego
To wszystko jest dalszą, trwającą uporczywie konsekwencją "stanu wojennego". Stan wojenny w Polsce nie ustanie definitywnie, dopóki organizacja przestępcza, jaką jest partia komunistyczna (razem z wszelkimi jej "demokratycznymi" wcieleniami i tajnymi i mafijnymi mackami), istnieje nadal legalnie jako wrzód na ciele państwa i korzysta z praw i przywilejów należących się partiom prawicowym, czyli organizacjom mającym na celu dobro wspólne Narodu. Jest czymś haniebnym, że taka partia (takie partie) wchodzą w skład parlamentu, ponieważ jedynym skutkiem tego faktu jest walka z rządem polskim i burzenie wszystkiego, co rząd pozytywnego planuje i realizuje w kraju. Istnienie partii komunistycznej (i jej niejawnych sojuszników liberalnych) jest nieustannym zarzewiem niepokoju, prób zamachu stanu, które tylko dzięki Opatrzności Bożej nie dochodzą do skutku. Trwanie w państwie i w parlamencie takich organizacji, które trzeba nazwać antypaństwowymi, a nawet antypolskimi, jest zjawiskiem wysoce niebezpiecznym dla dobra kraju. Długa historia "flirtu" partii komunistycznych wciskających się do struktury państwa demokratycznego dowodzi (i uczy tych, którzy chcą się czegoś od historii nauczyć), że jest to najskuteczniejsza droga do unicestwienia demokracji. Jeżeli Polska chce odbudować swoje bezpieczeństwo wewnętrzne i swoją tożsamość polityczną jako Naród chrześcijański, powinna koniecznie postawić poza prawem wszelkie organizacje mające swoje korzenie w marksizmie i leninizmie, a także w neomarksizmie czy liberalizmie, który z konieczności spycha życie społeczne na tory moralnej zgnilizny.

Obronić miejsce religii w życiu Narodu
Rząd polski musi wykazać pod tym względem wiele mądrości i odwagi i nie dać się szantażować podłą akcją podjazdową prowadzoną przez zaprzedane wrogom Polski media, takie jak "Dziennik" czy "Gazeta Wyborcza". Ostatnio przecież w tych gazetach jawnie i cynicznie atakowano wszystko, co składa się na duchowe i moralne wartości Narodu Polskiego. Nie możemy sobie pozwolić na to, aby publicznie atakowano u nas to, co dla Polski jest najświętsze i najważniejsze dla jej bytu społecznego i kulturowego. Odrodzenie Polski w roku 1980 stało się możliwe jedynie dzięki temu, że Naród nie przestał wierzyć w Chrystusa i Jego Ewangelię. Wielką łaską było dla nas to światło, jakie padło na nasz kraj poprzez osobę i naukę Następcy św. Piotra - Jana Pawła II. Dlatego działania zbrodniczej partii, zwalczającej wpływy Kościoła (np. śmierć ks. Jerzego Popiełuszki), musimy ocenić także jako zamach na Polskę, która - jak to z naciskiem powtarzał Jan Paweł II - nie może siebie rozumieć, i być sobą, ani istnieć bez Chrystusa. Jest czymś oburzającym - i musimy to określić jako dalsze trwanie stanu wojennego - że religia i Kościół katolicki jest przedmiotem bluźnierstw i oszczerstw, że jedyna katolicka radiostacja o powszechnym zasięgu - Radio Maryja, jest przedmiotem nieustannych ataków ośrodków laickich, które za natchnieniem ośrodków "europejskich" (globalnych i masońskich) usiłują Polsce narzucić niewiarę i pogardę dla chrześcijaństwa. Dzieje się to nie tylko wbrew prawu, ale i wbrew zasadom zdrowego rozsądku.
Spychanie Kościoła ze sfery życia publicznego jest uzurpacją laicyzmu jako ideologii usiłującej wejść na miejsce religii i przejąć jej autorytet. Katolicy u siebie w kraju mają prawo wypowiadać się na tematy moralne: a tematy polityczne nie są wolne od zabarwienia moralnego. Katolicy mają prawo być obecni we wszystkich mediach publicznego przekazu, a nie tylko w tych "religijnych" i nie tylko wtedy, kiedy dzieją się rzeczy trudne i trzeba "wołać księdza", żeby cierpiącym ludziom powiedział to, co trzeba (jak to było przy okazji katastrofy w kopalni "Halemba"). Szczególnie Kościół ma prawo bronić podstawowych wartości, które wpierw były wartościami ludzkimi, zanim zostały włączone w kerygmat Kościoła: należy tu cała prawda o człowieku i jego przeznaczeniu, a także o istocie relacji społecznych i tzw. praw człowieka. Mówił o tym Benedykt XVI 10 grudnia br. w przemówieniu do prawników. Obowiązkiem chrześcijan jest pokazać i głosić, że prawo Boże, które jest prawem moralnym, a w szczególności prawem miłości, odzywa się również w głębi sumienia i celem jego jest wyzwolenie od zła i prowadzenie człowieka ku szczęściu. "Należy pokazywać, że bez Boga człowiek jest zgubiony i że wykluczenie religii z życia społecznego, a zwłaszcza zepchnięcie chrześcijaństwa na margines społeczeństwa, uderza w same podstawy ludzkiego współżycia. Fundamenty porządku społecznego i politycznego tkwią w samej istocie porządku moralnego" (Zenit, 10.12.2006 r.).

Obronić prymat etosu rodzinnego
Tymczasem po długotrwałej polityce narzuconej nam przez reżim sowiecki Polska wciąż nie może się otrząsnąć z tej zmory anarchii moralnej w podstawowej sferze życia społecznego: w dziedzinie obyczajowości, prawa i kultury małżeństwa i rodziny. Zamach na rodzinę dokonany przez sowietyzację życia polskiego jest kontynuowany przy udziale zdemoralizowanych elementów działających pod szyldem liberalizmu, europeizmu, postępu i nie wiadomo jeszcze czego. Wciąż - przy dobrej woli prezydenta i premiera - brakuje w zespole rządu i parlamentu ludzi, którzy rozumieliby, na czym polega podstawowe zagwarantowanie praw rodziny w Konstytucji. W dalszym ciągu funkcjonuje antyrodzinny system pojęć kulturowych i pedagogiczno-dydaktycznych, uniemożliwiający przyjęcie i upowszechnienie filozofii planowania rodziny czy raczej budowania rodziny w sposób odpowiadający godności osoby ludzkiej i świętości małżeństwa. Wciąż pewni ludzie (na przykład tow. Środa i tow. Senyszyn z SLD) - czy to z ignorancji, czy ze złej woli wypisują rzeczy, od których rumieni się nawet papier gazetowy takich pism jak "Polityka" czy "Gazeta Wyborcza" - nie rozumieją, na czym polega właściwe człowiekowi działanie będące wyrazem jego godności ojcowskiej i macierzyńskiej, i spychają małżeństwo, a także innych ludzi na tory praktyk, które są odpowiednie dla zwierząt. Nie wiedzą, że człowiek rządzi się etyką, a nie weterynarią; ale jak zaradzić złu, jeśli nawet pewien wybitny skądinąd profesor uniwersytetu (przemilczę jego nazwisko) nie jest świadom, że posiada duszę nieśmiertelną, obdarzoną zdolnością uczestniczenia w miłości Boga. Jemu wystarcza antykoncepcja, bo "seks" to tylko "potrzeba biologiczna i psychiczna", i nie rozumie, dlaczego Kościół nigdy nie może pójść na kompromis z czymś, co jest przeciwne godności osoby ludzkiej.

Kiedy ustanie wojna przeciw rodzinie
Piszę o rodzinie, ponieważ jest to sprawa o żywotnym znaczeniu dla Narodu. Już przynajmniej od połowy minionego stulecia mówi się jawnie o nowym typie wojny z narodem: o wojnie demograficznej. W dokumentach Kościoła jest wiele na ten temat i w Polsce przeżywamy doświadczalnie coś, co jest permanentnym stanem wojny przeciw rodzinie. Zaczęło się to od wprowadzenia ustawy o rozwodach, następnie ustawy o dopuszczalności przerywania ciąży, dalej - od zarządzeń i instrukcji dotyczących "kontroli urodzeń", czyli wielostronnej kampanii w celu ograniczenia przyrostu naturalnego. Zaczęło się pasmo zbrodni przeciw rodzinie i przeciw człowiekowi. Wielu uważa, że to jest "postęp", a ja twierdzę, że to jest cofnięcie się do starożytnego barbarzyństwa. Ten proces pod wpływem fałszywej filozofii i kampanii medialnej wspieranej zarówno przez największe banki żydowskie, jak i agendy ONZ rozszerzył się prawie na wszystkie kraje tak zwane zachodnie i w wielu krajach z trwogą zaczyna się obserwować proces powolnego wymierania narodu. Bo naród można zabić, zabijając dorosłych przy pomocy tradycyjnych metod wojennych, ale naród można też zniszczyć, zabijając miłość, zabijając poczucie ludzkiej godności, zabijając wiarę, czyli doprowadzając do wewnętrznego kryzysu rodziny. Cała armia fachowców zatrudnionych w różnych instytucjach badawczych bierze pieniądze za to, że notują precyzyjnie i na zimno, w jakich procentach, w jakiej proporcji, w jakim tempie wycieka z serca narodu żywa krew, w jakim tempie przestaje pulsować nurt życia, zostawiając za sobą pustynię i rozpacz (por. Zenit, 10.12.2006 r., artykuł o stanie rodziny w Ameryce - "La difficolta della famiglia").
W Polsce odbyła się w gmachu Sejmu 7 grudnia (między św. Mikołajem a uroczystością Niepokalanego Poczęcia) cenna konferencja poświęcona roli i zasługom rodzin bogatych w dzieci. Słuchali pięknych wypowiedzi także niektórzy przedstawiciele rządu: chwała im za to. Ale szkoda, że nie słyszała tego cała Polska, aby wreszcie z fal radiowych i ekranów telewizyjnych znikły brednie i mity o "nienormalności" rodzin z licznym potomstwem. Tylko takie bowiem rodziny mogą uratować Polskę. Tymczasem piękne i rzeczowe prawdy głoszone w Sali Kolumnowej Sejmu nie przekonały pewnych "mężów stanu", którzy wyszkoleni w liczeniu pieniędzy (jak ten "bankier" z "Małego Księcia" księgujący odległe gwiazdy) stwierdzili, że to jest piękne, ale że (cytuję dosłownie) "Polski nie stać na politykę prorodzinną". Jakby ktoś dźgnął bagnetem w samo serce Narodu. To Polskę ma być stać na kontynuację polityki antyrodzinnej (której wiele przykładów przytaczano), aż spełni się to, czego sobie życzą polskojęzyczni publicyści z "Dziennika", że Naród wymrze, a na pustych ziemiach nad Wisłą przedstawiciele "Herrenvolku" będą sobie urządzać wczasy i polowania na dziki? To Polskę ma być stać na dalszą demoralizację młodych ludzi, którym nie opłaca się zawierać małżeństwa, bo według sloganu streszczającego ekonomiczną sytuację rodzin musisz wybrać: "chcesz się żenić, to zrezygnuj z dzieci; chcesz mieć dzieci, to się nie żeń"? Dokąd będziemy tolerować taką politykę finansową, że rodziny będą karane za posiadanie dzieci i będą wielokrotnie dyskryminowane przez niesprawiedliwą politykę podatkową, zwłaszcza tym absolutnie irracjonalnie wysokim podatkiem VAT na towary dla dzieci - nie wiem przez kogo wymyślonym i nie wiem, dlaczego dotąd tolerowanym? Polskę ma być stać na wspieranie polityki antynatalistycznej, na propagandę antykoncepcji i aborcji, na propagandę i szerzenie całego amoralnego szaleństwa "edukacji seksualnej", na wychowanie wyłącznie przez zastępcze, wielokrotnie droższe instytucje - żłobki, przedszkola i domy poprawcze, ponieważ matka nie ma czasu ani sił, aby zająć się wychowaniem własnych dzieci?
Najpierw trzeba zrozumieć, czym jest polityka prorodzinna i w jaki sposób stanowi kręgosłup całego systemu finansowego państwa, a wtedy każdy specjalista zrozumie, skąd się wezmą fundusze na funkcjonowanie tej polityki. Może najpierw trzeba odzyskać te fundusze, które zostały Polsce skradzione przez zorganizowane bandy złodziei mieniących się ekspertami od prywatyzacji lub innymi specjalistami od zagranicznych umów i długów. Należy wycofać się z całej afery długów zagranicznych pochodzących z inicjatywy rządów komunistycznych i anulować po prostu te długi jako niezaciągnięte przez kompetentny podmiot polityki międzynarodowej, tylko przez okupacyjny reżim podległy Związkowi Sowieckiemu. Gdy chodzi o sprawę naszej egzystencji jako państwa, należy się zdobyć na decyzje radykalne. Bo inaczej musielibyśmy lękliwie zadawać sobie pytanie, "czy nas stać na to, aby być Polakami"? Czy nas stać na to, aby znów być Narodem? Czy my rozumiemy, co to znaczy "być Polakami"? Czy ci, którzy w 1920 roku stawili czoła nawale bolszewickiej, zadawali sobie pytanie, czy nas stać na to, aby zwyciężyć? Czy ci, którzy w 1939 roku bohatersko bronili Europy i świata przed hitleryzmem, a potem na wszystkich frontach kuli ziemskiej podnosili sztandar biało-czerwony jako symbol honoru i wolności, pytali, czy ich stać na heroizm? Albo ci, którzy na barykadach Warszawy 1944 roku padali "jak kamienie rzucane na szaniec" - czy pytali, czy "nas stać na to, by znowu uwierzyć w niepodległość pomimo zmowy Wschodu i Zachodu"? I w końcu ci, którzy w 1980 roku odważnie podnieśli sztandar "Solidarności", pytali, czy nas stać na to, by z rękami uzbrojonymi jedynie w różaniec przeciwstawić się piekielnej mocy sowieckiego komunizmu? Panowie, specjaliści od finansów. Najpierw trzeba zrozumieć, jakim bogactwem, jakim skarbem jest człowiek jako dar Boga, a następnie pytać, czy jest cena, jaką można za ten skarb zapłacić. Jeśli natomiast wciąż będziemy mieli tylko rachmistrzów ze szkoły Balcerowicza, to pożegnajmy się z niepodległością... "Stróżu, która to godzina nocy?... (Iz 21, 11).
ks. prof. Jerzy Bajda, "Nasz Dziennik" 2006-12-13

Autor: ea