Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Studenci dziękowali, że nie oddaliśmy krzyża

Treść

Niektórzy przychodzą przed Pałac Prezydencki codziennie, kiedy tylko mogą. Zapowiadają, że nie dadzą się oszukać pustym gestom rządzących, wykonywanym zresztą za plecami Polaków. I że nie odejdą, dopóki nie będzie gwarancji godnego uczczenia ofiar katastrofy smoleńskiej.
Osoby od kilku tygodni gromadzące się przy harcerskim krzyżu nie były nawet zdziwione sposobem zawieszenia w ostatni czwartek tablicy smoleńskiej i jej treścią, która bynajmniej nie upamiętnia ofiar tragedii, a mówi raczej o postawie Polaków z 10 kwietnia i następnych dni oraz o stanie państwa. Chcą zainstalowania innej tablicy, a najlepiej budowy pomnika, który będzie rzeczywistym hołdem złożonym prezydentowi i całej delegacji udającej się do Katynia.
- Ta tablica łatwo może ulec zniszczeniu, napisy zejdą, jest byle jaka. Ustawiono ją skrycie i niespodziewanie, rano, pod osłoną plandek, nikt tego nie zapowiadał. Dlaczego z nami nie porozmawiano? Powinna być lepsza tablica, uzgodniona z rodzinami ofiar - mówi Robert Kowalczyk, 31-latek z Gorzowa Wielkopolskiego od dwóch tygodni czuwający przy krzyżu. - Uważam, że tą tabliczką Polacy zostali obrażeni. Powiesili to skrycie. To nie jest tablica upamiętniająca ofiary; wyraźnie jest na niej napisane, że w tym miejscu gromadzili się ludzie i harcerze, którzy modlili się po 10 kwietnia, po katastrofie smoleńskiej. To nie jest upamiętnienie - dodaje Zbigniew Belniak (55 lat) z Siedlec.
Ludzie podkreślają, że zginął przecież prezydent Polski. - Pochodzę spod Gorzowa i wszyscy zmarli z mojej rodziny mają na cmentarzach grobowce z marmuru, granitu. Prezydent powinien mieć dużą tablicę, z portretami upamiętniającymi tych, którzy ponieśli śmierć - podkreśla Kowalczyk.
Gromadzący się przy krzyżu nie uzurpują sobie prawa do decyzji co do formy upamiętnienia, chcą jednak, by przynajmniej ktoś z decydentów z nimi porozmawiał na ten temat. Czekają na gwarancję godnego uczczenia ofiar. - Wysyłamy pisma do różnych kancelarii, ale nikt nie przychodzi, by porozmawiać i dowiedzieć się, o co nam chodzi. My sami zaniesiemy ten krzyż do kościoła św. Anny, jeśli prezydent swoim urzędem zagwarantuje nam, że w tym miejscu powstanie jakaś godna duża tablica, pomnik. Jednak my sami decydować nie chcemy. Na pewno powinien odbyć się jakiś konkurs na projekt z udziałem przedstawicieli rodzin ofiar i wtedy my się rozejdziemy - zaznacza Belniak.
Wsparcie społeczne jest duże. Nie brakuje osób, które pomagają na różne sposoby. - Ludzie przynoszą nam jedzenie, niektórzy codziennie. Zakonnice przyniosły nam jagodzianki. Modlimy się, śpiewamy, przychodzą też księża, wczoraj było czterech misjonarzy - relacjonuje pani Jadwiga (79 lat) z Warszawy. - Jednak ludzie się z nami solidaryzują; po tej zadymie z 3 sierpnia Polacy zobaczyli, że obraża się nie tylko nas, ale ofiary katastrofy smoleńskiej, i teraz się solidaryzują. Przynoszą nam, co mogą, pytają, co nam potrzeba - tłumaczy Belniak. Ze wzruszeniem i wdzięcznością opowiada o ludziach, z którymi się zetknął przed Pałacem Prezydenckim, i o ich reakcjach. - Przychodzą studenci. Podeszły młode dziewczyny i mówią, że kupią sobie berety i napiszą na nich: "Jestem moherkiem i jestem dumna". Pojawili się również studenci, którzy mieli zanieść ten krzyż z pielgrzymką, i dziękowali nam, że nie oddaliśmy krzyża. Wręczyli nam cały kapelusz pieniędzy, które uzbierali; mówią, że to dla nas na jedzenie, picie; powiedzieli też: "Pilnujcie krzyża, my idziemy się za was modlić do Częstochowy". A w mediach mówi się, że to myśmy im krzyża nie dali - dodaje.
Wokół gromadzą się przechodnie, jedni przystają z ciekawości, by popatrzeć, inni próbują dyskutować, ktoś stawia torbę z butelkami wody i plastikowymi kubkami przy jednej z czuwających kobiet.
W pobliżu krzyża ustawiono transparent wyrażający m.in. żądanie dymisji rządu, ale on nie został umieszczony tam przez obrońców krzyża. - Nie wiem, kto rozwiesił ten transparent, on nie jest od osób modlących się, tu przychodzi wiele osób - tłumaczy Kowalczyk. - Podłączają się pod nas różni ludzie, nie jesteśmy w stanie tego opanować. Przychodzą też tacy, którzy siadają, umieszczając przed sobą tabliczki z napisami: "Zbieramy na piwo". Przychodzą tez wieczorami, czasami prowokują, wyśmiewają ten krzyż, z ich ust padają wulgaryzmy - dodaje ze smutkiem Belniak.
Obrońcy krzyża bardzo często są zaczepiani, stając się obiektem kpin. - My się modlimy, czuwamy, nie pijemy alkoholu, jak podają niektóre media, nie zażywamy narkotyków. Tu przychodzą ludzie już pijani lub po narkotykach, śmiecą. Przychodzą nas drażnić, nie potrafią niczego uszanować - mówi Robert Kowalczyk. - Niektórzy prześmiewcy i profanatorzy - relacjonuje Belniak - potrafią układać krzyże z puszek po piwie, a rowerem wjeżdżają między palące się znicze.
Ludzie są zdeterminowani trwać do czasu godnego upamiętnienia ofiar. - Przyjeżdżam pod krzyż od trzech tygodni z Siedlec. Nie wiem, jak długo zostanę, pewnie dopóty, dopóki sił starczy. Przeżyłem wypadek, jestem chory, ale to jest nieważne, teraz czujemy wsparcie duchowe - podkreśla Belniak. - Jestem tu od tygodnia, chcę tu zostać do czasu rozstrzygnięcia losów krzyża, chcemy upamiętnić ofiary katastrofy - zapewnia pani Jadwiga. Zbigniew Belniak jest przekonany, że sprawę krzyża wywołano celowo, by odwrócić uwagę od gospodarki i piętrzących się problemów społecznych.
Paweł Tunia
Nasz Dziennik 2010-08-18

Autor: jc